Dzis przeżyłam dosć dotkliwe doznanie..Wiekszosc moich towarzyszy zapewne wie, ze momentem, który wstrząsnął moim wewnętrznym "ja" była ustna matura..Wiem, że to zabrzmi byc moze dosc zabawnie, ale mogę powiedziec z całkowitą pewnoscią, że przypuszczam iż byłam jedną z najlepiej przygotowanych osób z zakresu materiału do swej oracji ("Świat prowincji w opowiadaniach Brunona Schulza i obrazach Marca Chagalla") a jednak nie poszlo tak sielankowo..W kazdym razie ten temat wciaż czuję w sobie, a wspomnienia owych dni staram sie odganiac daleko. Tylko mam "niesmak". Ale wracając do dzisiejszego dnia.. Nie ma sensu przytaczać całej matury ("dziwna") ale kiedy ujrzałam temat drugiej pracy pisemnej z programu rozszeżonego ("Dwa obrazy prowincji. Porównaj sposoby ich kreacji w podanych fragmentach
Pani Bovary Gustawa Flauberta i Republiki marzeń Brunona Schulza") tylko jedna mysl nasunęła mi się: dlaczego los tak sie nami bawi:P az prosi się zacytować Williama Shakespeare'a "Świat jest teatrem, aktorami ludzie, Którzy kolejno wchodzą i znikają."..
Bruno Schulz-Republika marzeń (miejsce, które wciąz gosci w mych snach..)
" (...) w te dni zgiełkliwe, płomienne i oszałamiające, przenoszę się myślą do dalekiego miasta mych marzeń, wzbijam się wzrokiem ponad ten kraj niski, rozległy i fałdzisty, jak płaszcz Boga zrzucony kolorową płachtą u progów nieba. Bo kraj ten cały podkłada się niebu, trzyma je na sobie, kolorowo sklepione, wielokrotne, pełne krużganków, triforiów, różyc i okien na wieczność. Kraj ten wrasta rok za rokiem w niebo, wstępuje w zorze, przeaniela się cały w refleksach wielkiej atmosfery. Tam gdzie mapa kraju staje się już bardzo południowa, płowa od słońca, pociemniała i spalona od pogód lata, jak gruszka dojrzała – tam leży ona, jak kot w słońcu – ta wybrana kraina, ta prowincja osobliwa, to miasto jedyne na świecie. Daremnie mówić o tym profanom! Daremnie tłumaczyć, że tym długim falistym językiem ziemi, którym dyszy ten kraj w skwarze lata, tym kanikularnym przylądkiem ku Południowi, tą odnogą wsuniętą samotnie między smagłe węgierskie winnice – oddziela się ten partykularz od zespołu krainy i idzie samopas, w pojedynkę, nie wypróbowaną drogą, próbuje na własną rękę być światem. Miasto to i kraina zamknęły się w samowystarczalny mikrokosmos, zainstalowały się na własne ryzyko na samym brzegu wieczności.
Ogródki przedmiejskie stoją jakby na krawędzi świata i patrzą poprzez parkany w nieskończoność anonimowej równiny. Tuż za rogatkami mapa kraju staje się bezimienna i kosmiczna, jak Kanaan. Nad tym skrawkiem ziemi wąskim i straconym otworzyło się raz jeszcze niebo głębsze i rozleglejsze niż gdzie indziej, niebo ogromne jak kopuła, wielopiętrowe i chłonące, pełne niedokończonych fresków i improwizacyj, lecących draperyj i gwałtownych wniebowstąpień.
Jak to wyrazić? Gdy inne miasta rozwinęły się w ekonomikę, wyrosły w cyfry statystyczne, w liczebność – miasto nasze zstąpiło w esencjonalność. Tu nie dzieje się nic na darmo, nic nie zdarza się bez głębokiego sensu i bez premedytacji. Tu zdarzenia nie są efemerycznym fantomem na powierzchni, tu mają one korzenie w głąb rzeczy i sięgają istoty.[...]
Miała to być forteca opanowująca okolicę – na wpół twierdza, na wpół teatr, na wpół laboratorium wizyjne. Cała natura miała być wprzęgnięta w jego orbitę. Jak u Szekspira, teatr ten wybiegał w naturę, niczym nie odgraniczony, wrastający w rzeczywistość, biorący w siebie impulsy i natchnienie z wszystkich żywiołów, falujący z wielkimi przypływami i odpływami naturalnych obiegów. Tu miał być punkt węzłowy wszystkich procesów przebiegających wielkie ciało natury, tu miały wchodzić i wychodzić wszystkie wątki i fabuły, jakie majaczyły się w jej wielkiej i mglistej duszy. Chcieliśmy, jak Don Kichot, wpuścić w nasze życie koryto wszystkich historyj i romansów, otworzyć jego granice dla wszystkich intryg, zawikłań i perypetyj, jakie zawiązują się w wielkiej atmosferze
przelicytowującej się w fantastycznościach [...] –
1 comment:
moja droga pamiętaj, ze bardzo czesto jezioro wplywa do oceanu...milego dnia:)
Post a Comment